Od zawsze chciałam być mamą. Fascynowało mnie macierzyństwo i wychowywanie. Czułam, że to musi być piękne uczucie – nosić pod sercem maleństwo. Myślę, że to myślenie to trochę wynik tego, że od zawsze chciałam być taka jak moja mama. To była bardzo ciepła, dobra kobieta. Wszystko, co najlepsze z dzieciństwa miałam właśnie dzięki niej. Opiekowała się mną i czwórką mojego rodzeństwa najlepiej jak umiała. W domu się nie przelewało. To właśnie dzięki gospodarności mamy zdołaliśmy przetrwać nawet najgorsze czasy. Dbała o nas, ale jak trzeba było potrafiła też upomnieć. Nade wszystko była jednak bardzo kochana. Bardzo mi jej teraz brakuje. Zmarła pięć lat temu.
Miałam w życiu różne etapy. Jako starsza dziewczynka zostałam wychowanką Domu Dziecka. Nie mam za złe rodzicom, że przez pewien czas mieszkałam w takim miejscu. W pewnym sensie, mimo dobrych chęci, nie poradzili sobie z rzeczywistością. Mama dźwigała na swoich barkach odpowiedzialność za nas wszystkich i wiem, że zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby było nam dobrze. W Domu Dziecka miałam zapewniony byt, na weekendy, święta i wakacje wracałam jednak do rodziców, do domu. Bywało różnie, ale zawsze miałam poczucie, że to tam jest moje miejsce.
Już jako dorosła kobieta byłam w różnych związkach. W jednym z nich bardzo chciałam spełnić swoje marzenia o macierzyństwie, mój chłopak też czuł się na to gotowy. Niestety, nie udawało mi się zajść w ciążę. Bardzo to przeżywałam. Po jakimś czasie postanowiliśmy się rozstać. Wyjechałam za granicę do pracy by rozpocząć nowe życie. Nie podejrzewałam nawet, że to „nowe życie” jest już we mnie i rośnie z każdym dniem. Pewnego ranka obudziły mnie koszmarne mdłości. Po kilku dniach zrobiłam test ciążowy. Skakałam z radości widząc pozytywny wynik, w końcu tak długo na to czekałam! Niestety, zrozumiałam też, że będę samotną matką. Mój chłopak już sobie ułożył życie z inną kobietą. Rozstaliśmy się, więc to było logiczne. Wiedziałam jednak, że to on jest ojcem. Od razu zadzwoniłam do niego z tą nowiną i nie usłyszałam niestety niczego dobrego. Mój były chłopak próbował mnie oczerniać, żądał testów na ojcostwo. Zgodziłam się na nie. Mimo tego, że miał czarno na białym dowód, że jest tatą odmówił łożenia na dziecko i pomocy w sprawowaniu opieki nad nim. Byłam załamana, ale wtedy wierzyłam że jakoś sobie poradzę.
Miałam przyjaciela. Po powrocie z zagranicy zamieszkałam u niego. Dzielił dom z rodzicami, którzy opiekowali się mną w trakcie ciąży. Po czasie przyjaciel stał się dla mnie kimś więcej. Nie przeszkadzało mu to, że noszę pod sercem nie jego dziecko, dał mi dużo oparcia. Czułam się bezpiecznie i dobrze. Razem z moimi niedoszłymi teściami bardzo czekaliśmy już na Krystianka. Po porodzie przez kilka tygodni było jeszcze jak w bajce. Mój chłopak pomagał mi w kąpielach, przewijał małego, ciągle chciał coś dla niego robić. Chodził do pracy, więc mieliśmy niezłą sytuację finansową. Niestety, szybko się to zmieniło. Wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić, włóczyć sie po pracy z kolegami. Czekaliśmy z Krystiankiem na niego, z czasem z coraz większą obawą i strachem. Zaczęły się groźby, wyzwiska, bicie. Bałam się, ale wierzyłam, że wszystko się zmieni, że damy radę. Niestety, mimo moich próśb i starań było jeszcze gorzej. Zaczęłam się obawiać o bezpieczeństwo mojego synka, bo rozumiałam, że w końcu i jego w końcu partner uderzy. Nie miałam już na co czekać. Wiedziałam jednak, że nie mogę mu powiedzieć, że chcę odejść, nie pozwoliłby mi. Skłamałam więc, że jadę w odwiedziny do siostry. Chciałam wziąć ze sobą jak najwięcej rzeczy, więc powiedziałam, że zawożę siostrze ciuchy po Krystianku. Wypchałam walizkę do granic możliwości. Po tygodniu wróciłam z synkiem. Znów skłamałam, że nie udało mi się zabrać wszystkiego, więc trochę rzeczy muszę jeszcze przewieźć. W ten sposób zabrałam najcenniejsze przedmioty, zabawki małego, wszystkie ubrania i rzeczy osobiste i schroniłam się u siostry. Od koleżanki dowiedziałam się o istnieniu Domu dla samotnych matek w Opolu. Nie minął tydzień a już tu byłam. Bardzo sprawnie poszło mi załatwianie wszystkich spraw w Opiece Społecznej, muszę też przyznać, że spotkałam się z dużą życzliwością i chęcią pomocy ze strony urzędników. Koleżanka powiadomiła mnie, że Dom prowadzą siostry zakonne, ale to nie była żadna przeszkoda. Nie miałam w końcu już nic do stracenia.
Przyjechałam do Domu Matki i Dziecka na początku lipca 2012 roku. Przez pierwszych kilka tygodni nie umiałam się kompletnie zaaklimatyzować. Przeprowadzkę bardzo przeżywał też mój synek. Ciągle płakał, nawet na chwilę nie mogłam go zostawić samego. Oboje byliśmy zmęczeni emocjami i stresem, jaki przeżyliśmy, a teraz dodatkowo musieliśmy się odnaleźć w zupełnie nowych warunkach. Po czasie jednak wszystko zaczęło się zmieniać – i to na lepsze.
W Domu organizowanych jest bardzo dużo zajęć aktywizujących, zarówno dla dzieci jak i dla mam. Na początku nie chciałam w nich uczestniczyć i kiedy wszyscy byli na sali, my z Krystiankiem siedzieliśmy w pokoju. Było mi trudno, ale nie wyobrażałam sobie pracy w grupie. Na szczęście te spotkania były nieobowiązkowe, więc każda z mam mogła sama zadecydować o swoim uczestnictwie. Z czasem jednak oswoiłam się z myślą, że żyjemy tu we wspólnocie, że dużo rzeczy lepiej i milej zrobić razem. Zaczęłam się otwierać na te zajęcia i odkryłam jak dużo dobrego przynoszą – i dla mnie i dla Krystianka.
Pobyt tutaj mnie uratował. Naprawdę, to było takie ogromne koło ratunkowe rzucone mi w największej potrzebie. Byłam w tak krytycznym momencie życia, że nie miałabym dokąd pójść. Wiedziałam, że chcę być z moim synem, że to dla niego muszę walczyć o lepsze warunki bytowe, o naszą wspólną dobrą przyszłość. Od czego wtedy zacząć jak się nie ma niczego poza dwoma walizkami ubrań i zabawek dla dzieci? Ja zaczęłam od zamieszkania w tym Domu. I to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Mój synek miał siedem miesięcy, kiedy się wprowadziliśmy. Teraz już biega, próbuje sam układać zdania. Jest bardzo wesołym dzieckiem i aż serce mi rośnie jak na niego patrzę przy zabawie. Gdybyśmy nie trafili tutaj mogłabym nie oglądać jak Krystianek się rozwija. Dlatego wiem, że będę już na zawsze wdzięczna wszystkim osobom, które uruchomiły ten Dom, które w nim pracują, które każdego dnia starają się nam pomóc i to na różne sposoby. To naprawdę duża pociecha, że istnieją takie miejsca w Polsce.
Po rodzicach odziedziczyłam dom. Niestety, wskutek pożaru i licznych zaniedbań był on w koszmarnym stanie, nienadającym się do zamieszkania. Dzięki ogromnej pomocy pań pracujących w Domu Matki i Dziecka, które wysłały wiele próśb o wsparcie znaleźli się sponsorzy, którzy pomogli mi nieodpłatnie w remoncie i przystosowaniu mojego domu do ponownego zamieszkania. Teraz jestem już na finiszu, za miesiąc będę już na swoim. Bez pomocy i życzliwości wielu osób spotkanych tutaj nigdy bym tego nie osiągnęła. To również duży plus naszego zamieszkania tutaj: mogę realnie wrócić do normalnego życia i samodzielnie w nim funkcjonować. Ogromnie się cieszę na wyprowadzkę. W końcu będziemy mieli z synkiem dom, o jakim marzymy: pełnym prawdziwej miłości i rodzinnego ciepła.
Wysłuchała i spisała Sandra Bielska Lipiec, 2014