Historia Luizy, mamy Pawła i Łukasza

Do Domu Matki i Dziecka wprowadziłam się z synem 5 września 2014 roku. Uciekłam tutaj z miejsca pełnego przemocy i terroru. Mój partner był alkoholikiem. Pił, potem wyżywał się na nas, niemal codziennie wybuchały awantury, w których niestety uczestniczyły również nasze dzieci. Kiedy uderzony został nasz młodszy syn, który jest dzieckiem z ogromną niepełnosprawnością zrozumiałam, że granica została już dawno przekroczona i muszę ratować dzieci i siebie.

Decyzja o wyprowadzce nie była dla mnie łatwa. Kiedy podjęłam decyzję, najpierw skierowałam się do Opieki Społecznej. Tam dowiedziałam się, że mogę zamieszkać w Domu Matki i Dziecka w Opolu. Niestety, w momencie przesyłania zgłoszenia nie było tutaj wolnych miejsc, jednak po niedługim czasie zwolnił się pokój i dowiedziałam się, że mogę przyjeżdżać do Opola. Pierwszy dzień tutaj minął mi szybko – pamiętam, że byłam przerażona, ale szczęśliwa. W końcu udało mi się znaleźć miejsce, w którym mogliśmy się poczuć z małym bezpiecznie i nie martwić o to, co przyniesie kolejny dzień.

Mój synek, Łukasz urodził się z dużą ilością zaburzeń i kłopotów zdrowotnych. Ma już sześć lat, lecz niestety nie mówi. Od urodzenia jeździłam z nim na konsultacje do szpitali na Śląsku. Ma ogromne kłopoty z kręgosłupem, musi nosić specjalny gorset. Czeka go jeszcze szereg operacji. Obecnie chodzi do przedszkola integracyjnego, gdzie codziennie może bawić się z innymi dziećmi. Dwa razy w tygodniu jeździmy na dodatkową rehabilitację. Korzystaliśmy również z hipoterapii, jeździmy na wizyty do specjalistów w całym regionie, a ostatnio byliśmy u lekarza aż w Zakopanym! Dzięki paniom pracującym w Domu udaje mi się połapać w tych wszystkich terminach i miejscach, w których musimy się pojawiać. Nie dałabym rady sama tego wszystkiego ogarnąć i choć czasem jest ciężko, bo cały dzień spędzamy na oddziale w szpitalu, to jednak postępy, jakie robi Łukaszek motywują do dalszej pracy.

Starszy brat Łukasza – Paweł, został z ojcem. Niestety, nie partner zabronił mi zabrać ze sobą. Paweł ma 11 lat, kontaktujemy się jak często tylko się da. Niestety, partner nie podaje mi go do telefonu kiedy dzwonię, kłamie, że go nie ma w domu, ale ja próbuję innych możliwości. Odwiedził mnie już dwa razy w Domu Matki i Dziecka. Takie chwile, kiedy mam przy sobie obu synów są bezcenne. Chciałabym, żebyśmy kiedyś mogli być wszyscy razem.

Miałam jedenaścioro rodzeństwa, dwójka z nich – brat i siostra już nie żyją. Większość jest ode mnie dużo młodsza, przebywa w rodzinach zastępczych, bo rodzice nie dali sobie rady z utrzymaniem i wychowaniem takiej gromadki. Nie wspominam dobrze pobytu w domu, pamiętam, że jak tylko podrosłam to uciekałam, aż w końcu zdarzyło się tak, że uciekłam i już nie wróciłam. Zamieszkałam ze swoim chłopakiem, urodził się Pawełek, życie było sielankowe do czasu, aż partner zaczął sięgać po wódkę i bić… Wiążąc się z tym mężczyzną wierzyłam, że będzie dobrze, ze stworzę lepszy dom niż ten, w jakim ja dorastałam. Nie udało mi się…

Z moją rodziną od kilku lat nie utrzymuję kontaktów. W naszym domu wydarzyła się rzecz przerażająca, której byłam niestety świadkiem. Reszta rodziny nie chciała mi wierzyć, gdy opowiadałam o tym, co widziałam i niestety zostałam wykluczona. Po czasie stwierdzam, że to dobrze, że ja już nie jestem członkiem tamtej rodziny. Zresztą teraz muszę być skupiona przede wszystkim na swoich dzieciach. Pani z Opieki Społecznej powiedziała mi, że Dom prowadzą siostry zakonne. Ucieszyła mnie ta informacja. Do tej pory miałam w życiu same dobre doświadczenia z siostrami, zawsze były pogodne, uśmiechnięte i pomocne. Wiedziałam, że i tym razem tak będzie i nie pomyliłam się. Ja wciąż powtarzam, że to złote kobiety, szczerze oddane temu Domowi i jego mieszkańcom. Siostry naprawdę chcą nam pomóc. To zresztą tyczy się wszystkich pracowników tego miejsca. Pierwszy raz spotkałam się z tak dużą życzliwością ze strony drugiego człowieka.

Niedawno, kładąc syna spać wieczorem uświadomiłam sobie, że w końcu mieszkam w miejscu, gdzie nie jestem wyzywana, bita, straszona. Teraz to takie zwyczajnie i normalne się wydaje, ale wcześniej nie dane mi było doświadczyć takiego spokoju. Jest jeszcze we mnie dużo lęku i obaw, miewam też napady i takie różne „trzęsawki” w ciągu dnia, ale coraz lepiej udaje mi się to opanować. Wcześniej byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów – teraz po prostu uczę się opanowywać pewne stany i radzić sobie z większymi i mniejszymi stresami. Jest dobrze.

Jestem obecnie liderem w Domu – układam grafik dyżurów sprzątania oraz gotowania obiadów, pilnuję czy są one robione na czas, rozpisuję listę zakupów dla sióstr, żeby wiedziały czego potrzebujemy. Sama wstaję o piątej rano, szykuję małemu ciuszki do przedszkola, śniadanie. Lubię mieć wszystko zrobione zawczasu, dlatego kiedy mój synek odjeżdża do przedszkola to ja się od razu zabieram za dyżur. Czasem biorę na siebie więcej obowiązków bo np. jedna z mam choruje, albo ma akurat jakiś wyjazd. Czuję się odpowiedzialna za czystość w naszym Domu.

W Domu Matki i Dziecka mieszkam już dwa lata – ze względu na niepełnosprawność syna i jego stan fizyczny trudno mi podjąć pracę, dlatego póki co jestem skupiona na poprawie stanu zdrowia Łukaszka. Dodatkowo jestem zapisana na liście oczekujących na mieszkanie socjalne. Wierzę, że wkrótce dostaniemy przydział. Tego całego dobra, o którym opowiadam nie byłoby, gdyby nie naprawdę dobre wsparcie od pracowników i sióstr. Tak naprawdę to każda z mieszkanek ma tutaj czas, aby rozwiązać swoje problemy, załatwić zalegające sprawy, czy też – jak w moim przypadku – zająć się zdrowiem dziecka i walką o jego sprawność. Dzięki takiej pomocy każda z nas, samotnych matek może dobrze wykorzystać pobyt w Domu i wyjść stąd już z czystym kontem, bez żadnej ciągnącej się sprawy. To duża ulga.

Mam pewne marzenie – własny dom. Z wykształcenia jestem ogrodnikiem więc porobiłabym grządki, na których wyrosłyby warzywa. Chciałabym się też jeszcze kiedyś zakochać, ale wiem, ze mogę być tylko z kimś, kto zaakceptuje i będzie szanować również Łukaszka i Pawełka. Czasem wyobrażam sobie jak by to było, gdybyśmy siadali na werandzie naszego domu w czwórkę i po prostu cieszyli się sobą. Tak wiele i tak niewiele. Dzięki pobytowi w Domu Matki i Dziecka odważyłam się znów marzyć.

Wysłuchała i spisała Sandra Narewska Sierpień 2016 r.


logotypy
© Diecezjalna Fundacja Ochrony Życia    Deklaracja dostępności    Program e-pity by e-file   Zarządzanie treścią: PROBETA