Historia Elżbiety, mamy Szymona

Wraz z moim synkiem przebywamy w Domu Matki i Dziecka od 14 października 2011 roku. Od 2 listopada jestem tutaj Liderem, czyli osobą odpowiedzialną za rozpisywanie grafiku z dyżurami dla wszystkich mam, za jadłospis, za zakupy, jestem też przedstawicielem naszej grupy jeśli jest jakaś sprawa do załatwienia lub wyjaśnienia. Podoba mi się ta funkcja, uważam że bardzo pasuje do mojego charakteru. Staram się wypełniać moje obowiązki jak najlepiej. Mam nadzieję, że ta pozycja zostanie utrzymana do końca mojego pobytu tutaj. Myślę, że za około dwa miesiące będę mogła wrócić do domu z synkiem.

Wiedziałam, że tutaj trafię od początku października 2011 roku, ponieważ warunki mieszkaniowe, jakie miał tata Szymonka były niestety niewystarczające – brakowało ogrzewania. Ze strony partnera nie doznałam żadnej przemocy ani przykrości. Poznaliśmy się w moim zakładzie pracy. Kiedy zaszłam w ciążę zamieszkaliśmy razem. Szymon urodził się 7 lutego 2011 roku i 10 lutego, wychodząc z dzieckiem ze szpitala trafiłam do Lublinieckiego Centrum Pomocy Bliźniemu w Lublińcu – to taki dom dla bezdomnych. Do końca lipca 2011 roku byłam w tymże ośrodku i do 14 października 2011 roku mieszkałam u taty Szymona. A potem zostałam skierowana tutaj.

Słyszałam wcześniej o tej placówce, bo znajoma tu przebywała, ale w życiu nie przypuszczałam, że sama tutaj trafię. Pamiętam, kiedy przyjechałam takim białym busem z opieki społecznej, wchodzę, patrzę, przyjemnie, czyściutko. Pierwsze wrażenia zatem jak najbardziej pozytywne. Po chwili obracam się i widzę wielki krzyż na ścianie. Pomyślałam: – No, jeszcze zakonnic mi tu brakuje, i jakby w odpowiedzi na moją myśl, usłyszałam od pani z opieki społecznej, że dom prowadzą siostry zakonne. – No to pięknie – pomyślałam. Wystraszyło mnie to trochę, ale już po krótkim czasie zorientowałam się, że niepotrzebnie były te moje obawy. Dom ma swoje zasady, owszem, ale do jakiegoś „zakonu”, jaki sobie wyobraziłam, to doprawdy daleko. Nie wolno pić alkoholu i palić papierosów, o 20:00 siostra zamyka bramę, ale jeśli komuś coś wypadnie, np. wraca z dalekiej podróży to żaden problem, siostra wpuści i później. Wszystko można dogadać, wystarczą tylko dobre chęci.

Kobiety trafiają tu z różnych powodów, najczęściej jednak z racji „dokonań” swoich mężów, partnerów, chłopaków lub po prostu miały pecha spotkać takiego życiowego nieudacznika jak ja. Przerwałam swoje prywatne piekło po trzynastu latach małżeństwa, zostawiłam dwóch synów, teraz mają po 14 i 16 lat, jak ich opuszczałam to mieli po 10 i 12 lat. W 2009 roku urodziłam synka, Tomka, którego oddałam do adopcji zaraz po urodzeniu. Myślałam wówczas, że już nie będę mieć dzieci, ale życie przygotowało dla mnie inny scenariusz… Dom, który opuściłam był miejscem przemocy stosowanej na mnie. Były już mąż jeździł do pracy za granicę, przez co tracił coraz bardziej kontakt z dziećmi i ze mną, przyjeżdżał raz na jakiś czas, nie mogliśmy się dogadać, zaczął pić. Jak wrócił już na stałe to nie potrafił na nowo się oswoić, dzieci też nie chciały z nim przebywać, bo go prawie nie znały. Chcieliśmy mieć dom, dorobić się, być jak najszybciej na swoim, stąd też te wyjazdy za granicę, a tymczasem nasza rodzina po prostu się rozpadała. Zaczęło się nadużywanie alkoholu i topienie w nim frustracji, agresja. Były mąż nie podniósł ręki na dzieci. Dochodziło do strasznych scen, których nie sposób opisać, ale zawsze wyładowywał się tylko na mnie. Pewnego dnia jednak zagrożone było moje życie – były mąż przytknął mi siekierę do gardła. Zrozumiałam wtedy, że już nigdy nie będzie dobrze. Po wielu latach po prostu coś we mnie pękło i wiedziałam, że nie wytrzymam już dłużej. Obawiałam się o swoje życie. Odeszłam, zabrała mnie opieka społeczna.

Nie mam kontaktu ze starszymi synami, nie piszą, nie dzwonią choć wiedzą gdzie jestem, znają aktualny adres. Próbowałam nawiązać kontakt, dzwoniłam, ale nie podawano mi dzieci do telefonu. Ukarano mnie za ucieczkę z domu, za próbę ocalenia siebie. Może kiedyś spotkam się z moimi synami, może kiedyś porozmawiamy o tym wszystkim, póki co niestety nie ma takiej możliwości. Ale wierzę, że taki dzień nadejdzie. Zdaje sobie sprawę, że moment mojego odejścia z domu był dla nich bardzo traumatyczny, bo w końcu mama, która się nimi zajmowała niezmiennie od tylu lat nagle odchodzi z torbą. Ale tutaj nie było dobrej lub złej decyzji, można było jedynie wybrać pomiędzy mniejszym lub większym złem. Mąż wystąpił o rozwód, dostaliśmy go bez orzekania o winie.

Teraz jestem już ostrożniejsza i wiem, że gdyby mój partner popchnąłby mnie, klepnął, szturchnął, od razu zakończyłabym taki związek, nie dałabym żadnej drugiej szansy, uciekałabym jak najdalej. Oczywiście najlepiej do rodziny, ale wiem, że nie zawsze tak można, bo czasem nie ma warunków, albo i w samym domu jest patologia – wtedy właśnie można poszukać pomocy w ośrodkach tego typu. Nie wiem ile jest ich w Polsce i na pewno nie wiem ile jest prowadzonych w ten sposób, jak nasz, ale wiem, że są i że warto się do takich placówek zgłaszać. Bo zawsze należy szukać pomocy.

Pobyt tutaj to ratowanie życia swojego i dziecka. To nie jest ucieczka od problemów, to stawienie im czoła. Jeśli ktoś komuś wmawia całe życie, że nic nie znaczy, to w końcu się w to uwierzy, a utrata wiary w siebie to pierwszy krok do osobistej katastrofy. A w życiu trzeba walczyć. My, kobiety jesteśmy bardzo silne. Jeśli kochamy swoje dzieci to musimy zawalczyć o ich przyszłość, szukać pomocy – m.in. w takim miejscu jak to.

Dom Matki i Dziecka to miejsce, w którym zamykam jeden okres życia a otwieram drugi, myślę, że dużo lepszy. Tutaj mamy komfort bezpieczeństwa, dzieci mają zapewnione wszystko czego im potrzeba a my, mamy nie musimy się o nic martwić, możemy się skupić na sobie i w spokoju regulować swoje sprawy. Cudownie, że ten ośrodek istnieje, bo patrząc z perspektywy, gdyby nie on to żadna z nas by nie miała dziecka, nie miałybyśmy gdzie mieszkać, za co żyć, nasze dzieci musiałyby zostać oddane do adopcji, a to dla nich przecież warto brać się w garść, stanąć na nogi, zacząć od nowa, zadbać o siebie, zacząć zarabiać, być samodzielną i żyć już bez tych nieudaczników, którzy nas otaczali.

Bardzo podoba mi się atmosfera, jaka tu panuje. Wszystkie mamy żyją z sobą w zgodzie, jedne przyjaźnią się bardziej, inne mniej, ale panuje koleżeństwo. Wspólnie dbamy o czystość tego miejsca, każda z nas ma codziennie coś do zrobienia, coś innego, nie ma więc rutyny. Rozpisuję grafik w piątki, żeby dziewczyny mogły się z nim odpowiednio wcześniej zapoznać i ewentualnie pod jego kątem zaplanować sobie wyjazdy do miasta bądź dłuższe podróże. Niektóre mamy, szczególnie te bardzo młode, mogą nauczyć się tutaj trudnej sztuki prowadzenia domu, której nie mogły nabyć w swoich domach z różnych względów i ja to rozumiem. Po prostu różnie się w życiu układa, ale wychodzę z założenia że nigdy nie jest za późno na zmiany i wszystkiego można się po prostu nauczyć. Więc jeśli jakaś dziewczyna czegoś nie potrafi to po prostu o tym mówi i my ją tego uczymy. Żaden kłopot. Niektóre – racji mojego wieku, mam 38 lat – traktują mnie jak mamę. I dla mnie to wyróżnienie.

Moją ulubioną porą tutaj są wieczory, jest wtedy tak cicho…Widok spokojnego dziecka, które zasypia po pełnym zabawy i wrażeń dniu, jest dla mnie najcenniejszym darem. Dlatego bez względu na wiek i stan cywilny – jeśli jest źle – należy uciekać i szukać pomocy. Pokazać facetowi, że bez niego też się coś znaczy, że się potrafi zatroszczyć o siebie. Po wyjściu z ośrodka będę się starała odwiedzać siostry i kolejne mieszkające tu mamy. Będę pokazywać Szymonowi to miejsce i tłumaczyć mu jak bardzo ważne było dla nas. Marzę, że przyjadę tu z nim jak skończy dwadzieścia lat i pokażę mu miejsca, gdzie stawiał pierwsze kroki.

 Wysłuchała i spisała Sandra Bielska, maj 2012


logotypy
© Diecezjalna Fundacja Ochrony Życia    Deklaracja dostępności    Program e-pity by e-file   Zarządzanie treścią: PROBETA