W Domu Matki i Dziecka mieszkam od 1 grudnia 2016 roku. Właściwie to spotykamy się w momencie, w którym już się wyprowadzam. Cieszę się, bo wyprowadzka jest kolejnym krokiem ku lepszemu, bo oczekuję na przyznanie mieszkania. Trochę się tym denerwuję, ale jednocześnie czuję, że idę w dobrą stronę.
Trafiłam tu niemal wprost z noclegowni, gdzie mieszkałam przez ostatnie dwa lata. Bardzo nieprzyjemne miejsce, no ale co zrobić, gdzieś człowiek spać musi. Przewijało się tam wiele przypadkowych osób, często byli to alkoholicy, ludzie, którym nie wyszło w życiu. I wśród nich ja. Wcześniej mieszkałam w wynajętych mieszkaniach, ale często brakowało pieniędzy na ich opłacenie. Przy rozliczaniu rachunków nagle wszyscy, którzy mieli ze mną się składać na mieszkanie, zaczęli się „ulatniać”. Zostawałam sama, z długiem i bezdomnością. I tak od mieszkania do mieszkania.
Mój dom rodzinny ciężko właściwie nazwać „domem”… Póki jednak rodzice żyli, to było gdzie mieszkać. Wiadomo, jak to w rodzinie, różne sprawy nie układały się tak, jak powinny. Przez to między innymi obecnie moje relacje z rodzeństwem są dalekie od ideału. Muszę jednak przyznać, że kiedy mijamy się na ulicy to zawsze się witamy, raz nawet odwiedziłam z Helenką mojego brata. Niestety, jego ciągłe pijaństwo wyklucza regularne spotkania. Nie wyobrażam sobie, żeby Hela miała być świadkiem awantur i picia.
Generalnie więc jestem sama, bo nie mam nawet wielu koleżanek. Z wszystkimi trzymam się na dystans, tak po prostu wyszło, nie ma co rozpaczać. Kiedy więc pojawił się w moim życiu tata Helenki poczułam, że w końcu mogę komuś zaufać… Też mieszkał w noclegowni. To był człowiek, który naprawdę był w tym czasie dla mnie ważny. Cóż, byliśmy ze sobą kilka miesięcy, zaszłam w ciążę. Nie wyszło nam jednak w związku i szybko się zorientowałam, że wkrótce nie będzie się interesował ani mną, ani dzieckiem. Byłam zdana na siebie. Szukałam wyjścia z sytuacji, bardzo chciałam urodzić i wychować maleństwo. Dzięki pomocy pracownika socjalnego zostałam umieszczona w Domu Matki i Dziecka w Grudzicach.
Pierwsze dni tutaj były dla mnie straszne. Nie znałam żadnej z dziewczyn, bałam się do kogokolwiek odezwać. W ciąży czułam się raz lepiej, raz gorzej, ale psychicznie było mi cały czas ciężko. Zastanawiałam się co z nami będzie, jak przebiegnie poród, jak sobie poradzę w nowej roli. Z czasem jednak zaczęłam się przyzwyczajać do otoczenia. Dziewczyny do mnie zagadywały, pomagały mi, kazały na siebie uważać, bo w końcu byłam w ciąży. To było miłe. Poród rozpoczął się w nocy. Odeszły mi wody, więc wybiegłam na korytarz i po prostu zaczęłam wołać po kolei wszystkie mieszkanki. Dziewczyny, jedna po drugiej, wybiegły z pokoi, zaopiekowały się mną, zadzwoniły po siostrę. Siostra zatelefonowała po karetkę i wkrótce byłam w szpitalu. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę moją małą kochaną Helenkę. Wkrótce już tuliłam ją w ramionach. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Dobrze nam się tutaj mieszka. Organizacja Domu jest dobrze poprowadzona. Każda z nas ma swój dyżur do odpracowania, dzięki czemu dbamy tu o wszystko jak o swoje. Czasem nie udaje mi się wyrobić ze sprzątaniem do określonej godziny, bo mała marudzi, płacze. Smakują mi obiady, jakie inne dziewczyny przygotowują. Sama nie umiem gotować, kompletnie. Szczytem dla mnie jest ugotowanie ziemniaków – ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni. Będę na swoim, więc muszę się nauczyć przyrządzać kilka prostych potraw. Malutka będzie też powoli przyjmować stałe pokarmy, więc chcę się jeszcze nauczyć jak zrobić prostą zupkę, co jej podać.
Mamy też tutaj różne zajęcia, podczas których możemy się dowiedzieć wiele o wychowywaniu, ale też o sobie. Podobały mi się warsztaty, na których uczyłyśmy się samodzielnie przygotowywać kosmetyki. To było naprawdę fajne. Myślę, że w przyszłości wykorzystam te patenty.
Helenka jest cudowna. Dziś codziennie się siebie uczymy. Chodzę z małą na terapię, pracujemy regularnie z fizjoterapeutką, bo ma niestety kilka problemów. Dzięki temu, że w Fundacji jest takie duże wsparcie to możemy korzystać z tych wizyt nieodpłatnie. Staram się też ćwiczyć w domu. Ostatnio pani fizjoterapeutka chwaliła nas, mówiła, że Hela przybrała, że robi postępy, bardzo mnie to cieszy.
Dziecko jest moim sensem, moim celem, moją największą motywacją. To dla niej chcę się zmieniać, żyć lepiej niż dotychczas, dbać o to, aby niczego jej w życiu nie zabrakło. Mam nadzieję, że mi się to uda. Otrzymałam dużo pomocy, wiele życzliwych osób pojawiło się wokół, dlatego na razie jestem tylko dobrej myśli.
Wysłuchała i spisała Sandra Narewska Maj 2017 r.