Historia Marzeny – mamy Melanii

historia-zyciaRok temu nie spodziewałabym się, że kiedykolwiek wyjadę z Anglii. Nie planowałam powrotu do Polski. Nie chciałam mieszkać w kraju, który kojarzy mi się ze wszystkim, co najgorsze w moim życiu. Do tego jest tu cała moja rodzina, czyli osoby, które skrzywdziły mnie jak nikt dotąd. Kiedyś, bardzo dawno temu, byłam roześmianą, przebojową dziewczyną. Otaczałam się znajomymi, lubiłam przebywać w towarzystwie, rozmawiać, poznawać nowych ludzi i nowe punkty widzenia. Nie było mi łatwo, bo musiałam pilnować młodszego rodzeństwa, gotować im, prać. Matka nie interesowała się za bardzo maluchami, dla niej najważniejsze było picie. Kiedy coś nie szło po jej myśli to wszczynała okropne awantury. Ojca prawie nie było w domu, przez pracę. Jak już był to zawsze nerwowy i z byle powodu potrafił sprawić porządne lanie. Kiedyś w szale rozerwał mi pępek sprzączką od pasa. Tyran miał niestety wiernego naśladowcę – mojego starszego brata. Już w dzieciństwie słyszałam, że brat może mi „przyłożyć”, bo „siostra to nie kobieta”. Z czasem stałam się dla niego swoistym workiem treningowym. Jak podrosłam stało się coś jeszcze gorszego. Zostałam wykorzystana seksualnie przez brata i jego kolegę. Jako nastolatka wpadłam w nałóg alkoholowy. Zagłuszałam myśli, oddalałam od siebie przykre wspomnienia. Wciąż mieszkałam w domu i musiałam co dzień patrzeć w oczy swoim oprawcom. Wódka pomagała obniżyć stres. Poza tym wydawało mi się, że jestem „fajna”. Gorzej było, że nie czułam jak się staczam, aż w końcu przestałam wracać do domu na własnych nogach. Znajomi nie raz musieli mnie przynosić. Mało co pamiętam z tego okresu. Związałam się z mężczyzną, który szybko zamieszkał z nami w domu. Myślałam, że będę mieć swojego „obrońcę”, że wszystko się zacznie układać. Niestety, tak nie było. Urodziłam córkę, później syna. Byłam bita i maltretowana, często zabierało mnie pogotowie. Wypisywałam się ze szpitala tuż po założeniu opatrunków, na własne żądanie, bo musiałam wracać do dzieci. Sytuacja zrobiła się nie do wytrzymania. Zaczęłam chodzić do psychologa, później do psychiatry. Dostałam silne leki, bo miałam stany lękowe, ja się po prostu bałam wychodzić z pokoju. Leków po krótkim czasie już nie brałam, bo sprawiały, że byłam senna, a przy dwójce małych dzieci musiałam być w formie. Latem uciekałam z domu, co jakiś czas byłam też z domu wyrzucana. Zdarzyło się, że w piżamie, w jesienną noc, z dzieckiem na ręku. Co wtedy robiłam? Szłam do znajomych na noc, wracałam następnego dnia i już wszystko było O.K. Nikt nie wracał do nocnej awantury, nikt nie pytał gdzie byłam. Zaczęłam współpracę z asystentką rodziny, miałyśmy walczyć o mieszkanie dla mnie i dzieci. Niestety nic z tego nie wyszło. Było coraz gorzej. Nie miałam pieniędzy, nie miałam też jak się wydostać z tego zatrutego gniazda. Podjęłam bolesną decyzję o wyjeździe do pracy za granicę. Miałam możliwość pojechać do Grecji. Dzieci musiały zostać w domu. Doglądać miał ich mój znajomy, chrzestny obojga. Stwierdziłam, że wyjadę, popracuję, wrócę i za zarobione pieniądze przeniosę się gdzieś z dziećmi. To była ostatnia deska ratunku. Wyjechałam na kilka miesięcy. Regularnie posyłałam rodzinie pieniądze na dzieci, żeby nie były na ich utrzymaniu. Kiedy przyjechałam z powrotem przeżyłam szok. Dzieci były głodne, brudne, zapłakane. Przesyłane pieniądze były przepijane przez matkę. Dodatkowo okazało się, że ojciec chrzestny dzieci i mój serdeczny kolega, w dobrej wierze zostawiał dla moich maluchów pieniądze, które przekazywał mojej matce. Wszystko przepiła. Byłam w rozpaczy. Czułam, że nie mogę liczyć na nikogo, ale wiedziałam, że muszę przerwać cierpienia dzieci. Nie mogłam im dłużej tego robić. W końcu – przeżyły już wystarczająco dużo. Ostatecznie zostały umieszczone w Domu Dziecka. Kiedy mogłam to je odwiedzałam, teraz często telefonuję. Kiedy dzieci wyjechały, poczułam w sobie pustkę. Wiedziałam, że nie mogę zostać w tym miejscu. Musiałam wyjechać. Zorganizowałam sobie wyjazd za granicę. Było mi wszystko jedno gdzie, chciałam po prostu uciec, zapomnieć. Tak znalazłam się w Anglii. Pracowałam, imałam się różnych zajęć. Zarabiałam na siebie i swoje utrzymanie. Było coraz lepiej. Ale niestety, zaczęłam mieć kłopoty zdrowotne. Doświadczenia dotychczasowego życia zaczęły się na mnie odbijać. Czułam się fatalnie, chodziłam od lekarza do lekarza. Traciłam po kolei wszystko, czułam, że znów upadam. I wtedy poznałam ojca Melci. Szybko zaszłam w ciążę i… poczułam, że znów mam dla kogo żyć. Postanowiłam, że to jest mój nowy początek, że zaczynam wszystko totalnie od nowa. Związek szybko się rozpadł, z perspektywy czasu uważam, że to dobrze. Malutką urodziłam w Anglii. Opiekowałam się dzieckiem, starałam się ułożyć sobie życie. Niestety, nie radziłam sobie najlepiej. Ojciec Melci zaczął mnie nękać. Musiałam coś zrobić, zmienić. W akcie rozpaczy wróciłam do Polski. Wiedziałam jednak, że za nic nie wrócę do domu rodzinnego. Szukałam alternatywy, w końcu zgłosiłam się na policję. Funkcjonariusze przywieźli mnie i Melkę tutaj, do Domu Matki i Dziecka. Pamiętam, że w pierwszą noc tutaj zasnęłyśmy z Melką w ciągu minuty. Spałyśmy mocno i twardo. W końcu poczułam, że jesteśmy bezpieczne, że nic nam nie grozi. Miałyśmy spokój. Dosyć szybko przywykłam do dyżurów i tutejszego rozkładu dnia. Bardzo podoba mi się ten pomysł, że same gotujemy i sprzątamy. To taki nasz wkład w ten Dom, który dla wielu z nas jest pierwszym spokojnym przystankiem w życiowej drodze. Teraz czuję w sobie ogromną chęć poprawy życiowej, zostawienie za sobą całego zła, jakie mnie spotkało. Wiem, że, czasem przeszłość wraca, ale jestem już silniejsza niż kiedyś. Obecnie jestem osobą poszukującą pracy. Zarejestrowałam się w Urzędzie Pracy, pracuję nad moim CV. Będę je chciała przygotować również w języku angielskim, ponieważ planuję wrócić do Anglii. Panie, pracujące w Domu mi w tym pomagają. Przez cały czas mam kontakt z koleżanką z Londynu, która mi dopinguje. Czuję, że w Anglii mi się uda. Nieźle mówię już po angielsku. Są tam też lepsze warunki dla Melki. Marzę, że zdobędę pracę, mieszkanie, ustabilizuję się i … będę się starać, żeby dołączyły do nas starsza córka wraz z synem. Jak tylko będą chcieli. I zacznie się nasz dobry czas, którego już nikt i nic nie przerwie.

Wysłuchała i spisała Sandra Narewska Luty 2016 r.

logotypy
© Diecezjalna Fundacja Ochrony Życia    Deklaracja dostępności    Program e-pity by e-file   Zarządzanie treścią: PROBETA